jedenaście wierszy, wybranych z tomiku "skowyt rozproszenia"


 

 

 

 

nie ma takiego numeru

 

syndrom sztokholmski osierocił moją prawą rękę

[ — — — nie kocha] od ostatniego samobójstwa

minęły prawie dwa tygodnie | ona znowu przemyca

donosy kreślone amarantowym atramentem

a czasu coraz mniej [siostro] proszę mnie podliczyć

 

płacę krwią ze świątyni

nieopatrzności mojej i jego bolesnej męki

wszystko co miałem do napisania — napisałem

jeszcze tylko dokończę Majakowskiego i idę spać

[proszę mnie podliczyć] siostro

 

 

 

 

 

 

wściekłokrystaliczność

 

wyciągnęli mnie z kostnicy a teraz obwożą od burdelu

do burdelu [gdzieś] pomiędzy spotkaniem autorskim

a pielgrzymką do ostatniej wieczerzy

[mannequin challenge schlebiający nekrofilnym gustom

wymuskanych odbiorców] oto: trupoeta

 

— — — można mnie śmiało podotykać [już] nie pluję krwią

 

patomorfolog zainstalował w moich oczodołach

szklane kulki z hologramem gaju oliwnego — teraz

patrzę na ciebie jednym okiem Judasza — Jezusa

drugim i coraz mocniej uwiera krzyż wytatuowany

na wewnętrznej stronie lodowatych zwłok

a oczy zwiedzających pakują to wszystko pod powieki

jak w trumny podlane łzawą historyjką o powrocie

marnotrawnego syna

 

 

 

 

 

 

 

apokalipsa

 

szpital pod wezwaniem | ordynator

oddziału wczesnoporonnego łapczywie

przegląda korespondencję z Tyru

— — — dzień jak co noc

 

rozkodowany anioł ze zwichniętym

kręgosłupem infekuje amulet spowiedzi

 

na oiom-ie wybudzają Dürera

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

tłocznia oliwek

 

a teraz bardzo proszę: jeden pesel jeden kamień

podchodzimy i po kolei: staramy się celować

w górne partie ciała astralnego

 

krioterapia nie przyniosła spodziewanych efektów

osadzony nadal odszczekuje się tym swoim węgierskim

posmakiem taśmy puszczanej od tyłu

[grając w chińczyka uparcie wyrzuca dziewiątkę]

 

— — — wieczory jeszcze chłodne

jeden pesel jeden kamień […] i wracamy do domów

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ten trzeci

 

uśmiecham się — nie byłem na to przygotowany

co innego omdlenie przy nakłuwaniu żyły

albo skaryfikacja matryc odbijających moją tożsamość

— — — zawsze było mnie dwóch

 

ale żaden się nie śmiał

 

 

 

 

 

 

 

[idź sama]

 

— — — idź sama […] zaczekam w tym świetle wyglądasz

jak suma [wszystkich] znanych mi kobiet jak suma

wszystkich znanych mi rozstań w tym świetle jestem

 

bezpieczny [zanim mnie wytropią wywęszą obiecuję

że trochę się tutaj rozejrzę i porozkładam] idź

 

sama […] nie skanuj mnie pod włos i nie bierz

jak swoje | atrofia zlizując nieczytelność znaków

przytula natrętne nakłuwanie myśli [ostatecznie

można się do tego przyzwyczaić]

 

za siódmym wysypiskiem czeka Isztar i prawda

z innej beczki — podobno [cie]nie płodzą tam bajki

na dzień dobry

 

 

 

 

 

 

 

seanse spirytystyczne w mieście X

 

przy bliższym poznaniu zawsze tracę

grunt pod stopami i pewność ciebie

[który siedzisz po prawicy Ojca] przy

bliższym poznaniu rozkopuję kołdrę

poetyckich urojeń

 

a oni patrzą patrzą na moje usta

oczy linie papilarne przy bliższym

[…] zawsze tracę:

grunt pod stopami i siebie z oczu

 

— — — dopiero wtedy zamykają knajpę

 

 

 

 

 

 

 

 

bezsenność razy dwa

 

przybijam czas do krzyża przywieram a noc

uparcie wyłamuje trzpienie

[w sypialni Van Gogha zatacza się skowyt]

czy siostra naprawdę tego nie widzi?!

— — — to nie mogło się udać […] zabijcie mnie

między wieczerzą a śniadaniem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

drzwi

 

wczoraj znowu przyśniły mi się drzwi

białe i sczytane jak wiersze Wojaczka

albo nie moje

 

[wchodzisz / wychodzisz] zostaw

 

rozproszone ślady swojego DNA

[struktura skowytu wszystko przyjmie

przytuli] pomyślałem:

 

drzwi powinny być białe i sczytane

a klamki […] proszę przygotować

pacjenta do wygaszenia impulsów

nerwowych

 

 

 

 

 

 

kalibracja perspektywy

 

[ostatnio zauważyłem kilka zgrzytów w linii

prostej — po długości — następnie: po skosie

jedenaście pięter

siedem klatek schodowych] w szkiełku

pomniejszającym ludzie sprawiają

ZDECYDOWANIE BARDZIEJ korzystne wrażenie

 

[czasami]

 

lubię spacerować po dachach wieżowców

kalibrując perspektywę […] bliżej mi wtedy

do człowieka

 

  

 

 

 

 

 

powidok bezdomny

 

a gdy już [bezwolnie] opadniesz

w okno pustego oczodołu nocy

komu przydadzą się twoje talenty

 

scena pierwsza akt trzeci: karawan

zaprzęgnięty w cztery ochwacone

konie

 

[…]

 

obłoki wyrwane z kontekstu nieba

i stada liter